Dobrze zapowiadający się kolarz w kategorii orlik, w Żyrardowie uczył się i trenował w jednej klasie z Markiem Rutkiewiczem i Mariuszem Witeckim, czyli z zawodnikami decydującymi obecnie o obliczu polskiego kolarstwa.
Z powodu kontuzji musiał zakończyć karierę zawodnika, ale nie rozstał się z kolarstwem podejmując się roli trenera i pomaga młodym zawodniczkom w rozwoju sportowej kariery.
Przeszedłeś wszystkie szczeble kolarstwa, od zawodnika po trenera a jak rozpoczęła się Twoja przygoda z kolarstwem?
- Do kolarstwa namówił mnie mój kolega z mojej miejscowości. On się ścigał, jeździł w klubie w Darłowie i namówił mnie żebym także spróbował. Z początku była zabawa, a potem rozpoczęły się poważne treningi.
Aczkolwiek metody treningowe były wtedy dość surowe pierwszy trening od razu ponad 50 po miesiącu pierwsze 100 km. Sprzęt sportowy był jaki był. Np. czasem woziłem kamień w kieszeni, żeby przybić klina w korbie aby móc w ogóle jechać. Mechaniką rowerową zawodnicy zajmowali się sami ucząc się od starszych. Jak ktoś źle zrobił to miał problemy z rowerem na treningu i wyścigu. Trzeba było się uczyć na własnych błędach ale i tak byłem szczęśliwy, że miałem rower. To było coś…
Dziś początkujący mają dużo łatwiej, otrzymują wiele pomocy, wsparcia od strony sztabu szkoleniowego klubu i tak powinno być aby sport był atrakcyjny. Zasady sportowe pozostają bez większych zmian, aby cokolwiek osiągnąć trzeba ciężko i systematycznie pracować. Kolarstwo to „praca na wielu etatach” i aby tutaj coś osiągnąć zawodnik musi być sportowcem 24 godziny na dobę.
Napisz komentarz
Komentarze