- To jest bardzo waleczna ryba. Potrafi wyciągnąć całą linkę z kołowrotka. Ta złapała się około 200 metrów od łodzi. Uciekła. Przyciągnąłem ją na 300 metrów, a ona wtedy znów zerwała się do ucieczki. Tak kilka razy. Maksymalnie wyciągnęła 1000 m żyłki. Bałem się, że linka się skończy - na kołowrotku miałem tylko 1300 m. Kołowrotek mi wodą polewali, bo tak się mocno nagrzewał – opowiada Wojtek Walczak.
Na ryby, na Gran Canaria poleciał z kolegami. Mieszkali w porcie. W sześciu wynajęli łódź i przez tydzień, o 9. rano wypływali na ryby. Wracali o16.
Największy sukces odnieśli w pierwszym dniu. W następnych - urwało się kilka sztuk. Dwie mogły być nawet większe.
- Kolega złapał jeszcze większego tuńczyka (163 kg i 195 cm) – mówi Wojtek. - Gdy dopłynęliśmy do brzegu, to pół wyspy zleciało się, aby obejrzeć, bo to był rekord, przeliczany według pory roku, żyłki, długości wędki i kilku innych kryteriów.
Tak naprawdę, to statek szuka ryby. Łowienie podobne jest do trollingu, czyli metodzie polegającej na ciągnięciu wędką przynęty na żyłce lub lince za łodzią. Ruch przynęty imituje ruch ryby i prowokuje do ataku. Jako przynęta służą woblery z warkoczami i hakami.
- Czasami koło łodzi przepływały tuńczyki. „Szły” jak torpedy. Obok skakały delfiny, widać było całe stada ryb, bo woda jest tu bardzo czysta – dodaje W. Walczak.
W końcu, po prawie 2 godzinach ryba dała za wygraną. Podholowana do łodzi nie stawiała oporu, ale aby ją wciągnąć na pokład trzeba było 4 silnych mężczyzn.
- Przeżyć taką chwilę to coś wspaniałego. Jeździłem na ryby na rzekę Pad we Włoszech oraz na Ebro w Hiszpanii. Łowiłem tam sumy, ale dopiero tuńczyk z Grand Canaria pokazał mi, co to znaczy walka z rybą. (sim)
Napisz komentarz
Komentarze